Na rowerze wokół Jeziora Wiktorii
Trzy dziewczyny z Lublina szykują wyprawę na Czarny Ląd

Od lewej:
Agnieszka Martinka,
Jowita Jabłońska,
Magda Najbar
Fot. MMChcą zobaczyć taką Afrykę, o jakiej raczej nie czyta się w przewodnikach i nie zwiedza podczas zorganizowanej wycieczki. Surowy i dziki kontynent, bez elektryczności, klimatyzowanych hoteli, wanny i wygodnych łóżek przyciąga jak magnez. Terminy są już ustalone. Dziewczyny jadą w listopadzie. Mają trzy tygodnie, żeby objechać na rowerach największe jezioro w Afryce. W sumie około 2500 km.

- Połączyła nas ścianka - mówi skrótowo Agnieszka Martinka, najstarsza w rowerowym trio, działająca zawodowo, jak to obrazowo określa, na największym rynku świata. Większym od interesów narkotykowych czy handlu bronią. Chodzi o rynek walutowy i pracę w warszawskiej firmie consultingowej.

Wszystkie trzy jeżdżą na rowerach od dziecka i wszystkie wspinają się po skałkach. Właśnie w trakcie zajęć wspinaczkowych, przy ścianie na lubelskim AOS-ie Agnieszka powiedziała, że zamierza przejechać całą Afrykę. Dziewczyny - Magda Najbar, studenta III roku socjologii UMCS, Jowita Jabłońska (po matematyce na UMCS) pracująca w firmie finansowej natychmiast kupiły pomysł. Po wstępnej analizie map i sytuacji ustaliły, że na początek objadą Jezioro Wiktorii.

Plany są już gotowe. Wiedzą, że muszą dziennie przemierzyć ok. 150 kilometrów na rowerze. Inaczej nie uda im się przejechać w trzy tygodnie wytyczonej trasy wokół Jeziora Wiktorii, największego zbiornika wodnego na kontynencie afrykańskim. Plany są oczywiście ambitniejsze. Jak czas pozwoli mają zamiar zahaczyć o kolebkę ludzkości - Jezioro Turkana, miejsce, gdzie znaleziono najstarsze ślady bytności człowieka na Ziemi.

- Ale opracowanie trasy wcale proste nie było, brakuje szczegółowych map w Polsce. Musiałyśmy je zdobywać, ściągać przez Internet - mówi Jowita Jabłońska, matematyczka, perfekcjonistka w detalach, cyfrach, kilometrach.

- Nawet dzwonienie do zagranicznych wydawnictw kartograficznych niewiele dało.

W przewodnikach także brakuje szczegółowych informacji przydatnych dla kogoś, kto zamierza jeździć po Czarnym Lądzie rowerem.

- Byłam już w Kenii i Tanzanii, wchodziłam na Kilimandżaro, mam więc trochę wiedzy na ten temat, ale nie pokonywałam jej na dwóch kołach - dodaje Agnieszka Martinka, specjalistka od rynków walutowych.

Po powrocie z tamtej podróży stworzyła stronę w Internecie, gdzie można obejrzeć plon jej fotoreporterskiego spojrzenia na Afrykę.

Internet dla nich to także kontakty z innymi ludźmi znającymi Czarny Ląd.

- Nawet uczestnicząc w grupach dyskusyjnych w Internecie, nie dotarłyśmy do osoby, która byłaby nam w stanie coś podpowiedzieć. Szczególnie mało wiadomo o Ugandzie - dodaje Magda Najbar, przyszły socjolog.

Mimo trudności plan powstał. Wiedzą, jakimi drogami będą jechały, gdzie rozbiją namiot, gdzie mają kempingi z noclegami za 5 albo 20 USD. Zapewne przyjdzie im spać w afrykańskich lepiankach na pryczach i kąpać się pod prysznicem, pod gołym niebem. Z czego oczywiście się cieszą.

- Ale nie ma w nas brawury. Zdajemy sobie sprawę z grożących nam niebezpieczeństw, ale z drugiej strony, gdyby człowiek się wszystkiego bał, nie wychodziłby z domu - mówi zgodnie rowerowe trio.

Kolejny punkt przygotowań do wyprawy to znalezienie sponsorów. - Mam kilka pomysłów, by zrealizować nasz cel. Chodzi o firmy, które zechcą, by ich logo dotarło na równik, do serca Afryki - mówi Agnieszka Martinka. - Na przykład mamy zamiar jechać własnymi rowerami, ale jeśli jakiś producent chciałby przetestować swój produkt, to możemy to zrobić. Poza tym trzeba jeszcze dopiąć sprawę linii lotniczych, telefonów. I należy to zrobić jak najszybciej, bo potem, oprócz pracy zawodowej, będziemy musiały przecież trenować.

Każda ma własny przepis na uzyskanie formy. Magda Najbar zamierza z chłopakiem przejechać na rowerze granicę wschodnią Polski, potem jeździć w USA, przemierzając rowerem po 60 albo 150 km dziennie. Jowita zacznie trenować dopiero od sierpnia, a Agnieszka nieustannie jeździ na dłuższych i krótszych dystansach. Gdy zbliża się weekend, kusi ją, by rowerem wybrać się do rodzinnego domu - w Tomaszowie Lubelskiem. W ostatnią niedzielę nie mogła, bo startowała w "I MARATONIE ROWEROWYM MTB O PUCHAR STAROSTY KRAKOWSKIEGO". I wygrała w kategorii Masters I, na dystansie 30 km.

Ale jazda i kondycja to jeszcze nie wszystko. Zdają sobie sprawę również z tego, że same muszą nauczyć się naprawiać rowery. W Afryce na serwis liczyć przecież nie można.

Miesiąc przed wyjazdem Jowita i Magda będą musiały przejść szczepienia przeciwko różnym tropikalnym chorobom. Przeciwko malarii nie można się jednak zaszczepić, pozostają więc tylko leki. Trzeba tylko wiedzieć jakie. Na szczęście Agnieszka była i wie, więc pewne sprawy mają z głowy. Wiedzą już, który wywołują halucynacje lub agresję, a który jest bardziej obojętny dla zdrowia.

Zabierają tylko sakwy z rowerami, podstawowe rzeczy osobiste, namiot, śpiwory (bo noce afrykańskie są chłodne). Wyruszą 7 listopada, gdy w Afryce upałów już być nie powinno. Z rowerami lądują w Nairobii. Tam spędzą pierwszą noc pod dachem Asi i Sao Gamba, którzy prowadzą rodzaj kempingu w niezwykle malowniczym zakątku pod Nairobi. Agnieszka wie, bo już tam była.

- Asia jest Polką, która studiowała w Warszawskiej Szkole Handlowej, byłym SGPiS-ie. Sao studiował w łódzkiej filmówce. Potem wyjechali z Polski. Kilkanaście lat mieszkają w Kenii, w Dolinie Hipopotamów. To niezwykłe miejsce i cudowni ludzie. Sao jest artystą, maluje obrazy, Asia natomiast świetnie gotuje. Potrafiła połączyć kuchnię polską z afrykańską, co dało niesamowity efekt - wspomina Agnieszka Martinka. - To tam jest już przedsionek tej prawdziwej Afryki. Nie ma światła, nie ma typowych lodówek tylko urządzenia chłodzone lodem, a kolację jada się przy lampach oliwnych.

Danuta Matłaszewska