LUBLINIANKA CHCE OBJECHAĆ JEZIORO WIKTORII POKONUJĄC PONAD 2,5 TYSIĄCA KILOMETRÓW

Gdy Agnieszka Martinka miała kilkanaście lat, podróżowała po Europie z rodzicami i siostrami popularnym "maluchem". Gdy dorosła, świat zwiedza na rowerze. Taraz wybiera się do Afryki, by objechać Jezioro Wiktorii. To ponad sto kilometrów dziennie po nieznanych i nieoznakowanych trasach Czarnego Lądu. Wyrusza zaraz po świętach. Nowy Rok chce przywitać na równiku.

Rowerem jeździ także w towarzystwie kolegów . - Ze znajomymi byłam we Lwowie. O 10 rano wyruszyliśmy z Tomaszowa, na parę godzin zatrzymaliśmy się w Żółkwii i o 21 byliśmy na miejscu - opowiada Agnieszka, manager z firmy konsultingowej.
- Na przejściu granicznym wzbudziliśmy nie lada sensację, bo odprawy rowerowych turystów w Hrebennem to rzadkość.

Plany o wyprawie do Afryki zrodziły się kilka miesięcy temu . Początkowo miały uczestniczyć w eskapadzie trzy kobiety. Gdy rozmawiałyśmy przed wakacjami, wszystkie były pełne zapału i pomysłów. Razem ustalały trasę, szukały informacji przez Internet, choć nie było wątpliwości, że mózgiem jest Agnieszka. Kilka tygodni temu pozostałe dziewczyny zrezygnowały.
- Nie mam do nich pretensji, bo to są trudne decyzje. Mnie ciągle ktoś pyta, czy się nie boję. Ale są i tacy, którzy po przeczytaniu artykułu w Kurierze o wyprawie do Afryki i obejrzeniu mojej strony w Internecie (http://www. amartinka. qdnet. pl) popierają pomysł i trzymają kciuki - opowiada Agnieszka.
Mimo że została sama, nawet przez chwilę nie miała wątpliwości, że plan doprowadzi do końca. Ale też zdaje sobie sprawę, że przejechanie kawałka Afryki w pojedynkę to wielkie wyzwanie. Wcześniej żadna "baba" tego nie dokonała, choć ludzie nieustannie podejmują ryzyko i stawiają sobie coraz wyższe poprzeczki.
- Niedawno przeczytałam o chłopaku z Polski, który przejechał na rowerze trasę z Kairu do Nairobi. Powiodło mu się, a ja się cieszę, bo też o tym myślałam - mówi Agnieszka.
W jej mieszkaniu na jednym z lubelskich osiedli leży stos książek o Afryce: Ernest Hemingway "Zielone wzgórza Afryki'', Karen Blixen "Pożegnanie z Afryką'', przewodnik, "Heban" Kapuścińskiego, "Biała Masajka'' Corinne Hofmann. - Trasę mam już opracowaną, ale niełatwo było ją wytyczyć, bo nie ma odpowiedniej literatury w Polsce - wyjaśnia Agnieszka.
- Byłam wprawdzie w Kenii i Tanzanii, wchodziłam na Kilimandżaro, mam więc trochę doświadczeń, ale nie jeździłam po Afryce na dwóch kołach. Dlatego jest to trudna wyprawa, a ja jestem tego świadoma i nie ma we mnie brawury - zapewnia.
Ważnym punktem przygotowań są sponsorzy. Agnieszka, która jest perfekcjonistką, poświęciła sporo czasu na opracowanie oferty. Dokument robi wrażenie. Trzynaście stron prezentuje się jak porządny informator. Są w nim zdjęcia, specjalnie zaprojektowane logo, trasa.
Oferty wysłała tylko do tych firm, które mogłyby mieć jakiś związek z wyprawą. Niektóre przepadły bez wieści, inne trafiły we właściwe ręce. Już teraz wiadomo, że z Agnieszką do Afryki pojedzie osiem znaków firmowych. WARTA oddz. Lublin zafundowała pakiet ubezpieczeń, "ROBI'' Foto-Video zajmie się obróbką wszystkich filmów z podróży, a firma Ray-Ban przysłała już wysokiej klasy okulary, idealne na mocne, afrykańskie słońce. Jest też obiecany rower marki K2 od pana Wojciecha Ambrosiewicza, do którego Agnieszka pojechała na służbowe spotkanie. Efekt uboczny - pan Wojciech zaoferował pomoc w postaci dwóch kółek. Na równiku będą także Kurier Lubelski i Wedel.
- Czekolada to są kalorie, które przy tak dużym wysiłku muszą być ciągle uzupełniane. Mam nawet takie zdjęcie, jak przed wejściem na Kilimandżaro jem tabliczkę czekolady - opowiada Agnieszka. - Wysłałam je razem z ofertą. Fotografia zrobiła ogromne wrażenie, bo była to oczywiście wedlowska czekolada. Ale wtedy, gdy je pstrykałam, nie wiedziałam, że to co jem, będzie miało w przyszłości aż takie znaczenie.
Ale bez złudzeń - szukanie sponsorów to bardzo trudne zajęcie.

- Wiele firm mi odmówiło - i nie ma sprawy, bo każdy ma prawo powiedzieć "nie'', ale ważne, w jakim stylu to się zrobi. Niestety, z kulturą w naszym biznesie nie jest najlepiej - ocenia A. Martinka.
Jakie były początki tej pasji?
W 1979 roku sześć osób wyruszyło dwoma "maluchami'', wyładowanymi konserwami i makaronem przez Czechosłowację, Austrię, Włochy, Jugosławię, Grecję, Bułgarię do Turcji. W jednym z nich były Agnieszka z siostrami. - Dobrnęliśmy na ostatniej kropli benzyny do Adampola, polskiej wsi za Bosforem - opowiada podróżniczka z Lublina.
- Odłożone pieniądze szły tylko na paliwo, spaliśmy pod gołym niebem, tam gdzie nas zastała noc.
Włosi kochali ich za spontaniczność, pomysł i fakt podróżowania fiatami 126 p. Trwało to 50 dni. W Rzymie spali w samochodach na ulicy, gdzie rok wcześniej podrzucono zwłoki Aldo Moro. Ulica była pilnie strzeżona przez włoską policję.
Przemierzyli też Bałkany szlakiem monastyrów.
Za kilka tygodni Agnieszka Martinka odleci samolotem z Okęcia via Londyn do Nairobi. Z własnym rowerem, sakwami wypchanymi czekoladami, ubrankami dla afrykańskich dzieci, które ma poukładane od dawna. To doświadczenie z wcześniejszych wojaży - miło ofiarować coś ludziom, których spotyka się na swej drodze.

Danuta Matłaszewska