"Zanim dojechał Jones, otoczona byłam gromadą dzieci. Wszystkie chciały dotknąć mojego roweru i zobaczyć licznik. Po raz pierwszy od przylotu do Kenii, poczułam chęć robienia zdjęć. Wyciągnęłam z sakwy aparat i zaczęłam fotografować. Dzieci trzymały mój rower i śmiały się i wrzeszczały jedno przez drugie. Zaczęłam je liczyć, a kiedy doszłam do trzydziestu pięciu, przestałam. Gromada powiększała się w tempie lawinowym."

"Z perspektywy czasu, nie mogę odżałować, że nie zatrzymałam się i nie zrobiłam zdjęć. Przebywałam raptem trzecią godzinę w Ugandzie i oszołomiona bezmiarem soczystej zieleni i tym, że dzieci klękają z wdzięczności, nie miałam odwagi się zatrzymać. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że mieszkańcy tego kraju uwielbiają się fotografować, przynajmniej tak było na całej mojej trasie wzdłuż "wiktoriańskiego" wybrzeża. Bardzo często byłam potem zaczepiana zarówno przez kobiety jak i mężczyzn z zapytaniem, czy mam aparat fotograficzny, aby im zrobić zdjęcie. Nigdy też nikt nie prosił mnie o pieniądze za zrobione zdjęcie. Po powrocie do kraju, sfotografowanym osobom przesłałam ich portrety, pod warunkiem, że wcześniej potrafiły napisać mi swój adres."

"Do stolika przysiadły się dzieci i bardzo chętnie pozowały do zdjęć. Zrobiłam parę pięknych portretów, a na pożegnanie, odwiązałam z kierownicy czerwoną chusteczkę w niebieskie żyrafy i wręczyłam najstarszej dziewczynce. Cała gromadka pobiegła z piskiem do wnętrza baru. Był to już ostatni drobiazg jaki mogłam podarować afrykańskim dzieciom. Kupiłam dwa litry wody i pełna sił ruszyłam do Narok."

Powyższe fragmenty pochodzą z mojego "Pamiętnika podróży",
A.Martinka